niedziela, 15 czerwca 2014

Galopująca biurokracja

Biurokracja w Chinach przeraża mnie i wciąż zaskakuje. Konieczność bezpośredniego zetknięcia się z tym zjawiskiem zaistniała już kilka dni po przyjeździe do Xi'anu, gdy musiałyśmy załatwić pierwsze formalności w biurze naszego uniwersytetu. Szybko okazało się, że podejmowanie jakichkolwiek decyzji wiąże się z milionem telefonów do wyżej postawionych osób, tygodniami oczekiwań i nerwów, bo nic nie da się załatwić od ręki. Każda usterka w naszym mieszkaniu czeka całymi dniami na decyzję i podjęcie realnych działań. Natomiast zasygnalizowanie zepsutego zlewu spotkało się ze stwierdzeniem, że osoba, której to zgłosiłyśmy także ma taki problem, koniec tematu, nikt nie przyszedł go naprawić.
Bardzo dobrym zobrazowaniem problemu jest dochodzenie jakie wszczęto, gdy jedna z nas zgubiła portfel w taksówce i szczęśliwym trafem został zwrócony. Wypytano się nas bowiem dokładnie, gdzie byłyśmy tej nocy, o której wracałyśmy, co dokładnie robiłyśmy, spisano dwadzieścia protokołów i wysłano oficjalne podziękowania od uniwersytetu do znalazcy.
W akademikach przeprowadza się kontrole czystości, co pozwala mi się poczuć przez chwilę jak na kolonii w podstawówce. Na specjalnej liście odhacza się kolejne sprzęty stanowiące wyposażenie mieszkania, sprawdzając czy ktoś przypadkiem nie sprzedał materaca. Natomiast przesunięcie szafki z jednego pokoju do drugiego spotyka się z ogromną dezaprobatą, gdyż jest to już poważna ingerencja i najlepiej byłoby złożyć w tej sprawie wniosek, dołączyć trzy zdjęcia i czekać kolejny rok na decyzję.

Otwarty świat, umysły zamknięte

Około trzech miesięcy temu podbiegła do mnie na ulicy czternastoletnia dziewczynka i bez żadnego skrępowania poprosiła o numer telefonu, ponieważ chciałaby mnie lepiej poznać i zaprzyjaźnić się. Szczerze zdziwiona tą sytuacją, spełniłam jej prośbę zyskując nową chińską "przyjaciółkę". Amy okazała się być wyjątkowa nie tylko przez to, w jaki sposób się zachowała, ale przede wszystkim dzięki otwartemu umysłowi. Jak sama przyznała, jest chyba jedyną osobą w klasie zainteresowaną nauką angielskiego i świadomą korzyści z tego płynących. Zaproponowała bycie moim 輔導 czyli pomoc z chińskim w zamian za rozmowy po angielsku, ponieważ, jak wiadomo, kontakt z żywym językiem daje najwięcej. Mimo swojego młodego wieku zaskoczyła mnie podejściem do życia i nauki. Już teraz jest pewna, że chciałaby studiować za granicą, uczyć się języków, być otwarta na ludzi i kontakty. Uderzyło mnie to bardzo, ponieważ jestem świadoma jakie jest podejście czternastolatków do tego typu kwestii oraz wiem, że Chińczycy nie uczą się angielskiego, nad czym ubolewałam szczególnie podczas pierwszych dni po przyjeździe do Xi'anu.
Spotkania z Amy polegały więc na konwersacji w dwóch językach i wzajemnym poprawianiu błędów. Niestety teraz nasz kontakt bardzo się rozluźnił, czego żałuję, ponieważ ten rodzaj nauki jest zdecydowanie najefektywniejsze.
Moje kontakty z Chińczykami są niestety dość ograniczone, kiedy porównuję je ze znajomościami z innymi studentami z całego świata, ale jednak nawiązywanie kontaktów w tym towarzystwie jest zdecydowanie łatwiejsze. Oczywiście mój chiński zyskałby na tym jeszcze więcej, ale teraz wiem, że jeżeli nadarzy się okazja kontynuowania studiów w Chinach, zdecydowanie zadbam o regularnego 輔導.

Oda do kotleta

Wstaję i myślę o jedzeniu. Chińskie śniadania na stołówce nie do końca mnie przekonują, a do tego budzę się zawsze na ostatnią chwilę, dlatego najczęściej pierwszym posiłkiem dnia jest kawa, która ratuje mnie na zajęciach. W czasie dwugodzinnej przerwy na lunch jem coś na ciepło, niestety bazą jest makaron lub ryż, na które nie mogę już patrzeć. a około godziny szóstej jem kolejny posiłek. Ta jedzeniowa monotonia powoli mnie zabija. Mam świadomość, że mogłabym żywić się trochę inaczej, ponieważ oferta restauracji specjalizujących się w kuchniach europejskich jest naprawdę bogata, ale ceny są absolutnie nie tak przystępne, jak te na stołówce czy w małych knajpkach przy uniwersytecie.
Oczywiście alternatywą jest gotowanie, ale przyjeżdżając tutaj ze świadomością, że zostajemy jedynie na pół roku, nie kupiłyśmy nawet naczyń. Każdy student, z którym rozmawiam, potwierdza, że pierwsze sześć miesięcy to żywieniowa męczarnia, ale ponieważ ludzie przyjeżdżają tutaj na co najmniej trzy lata, każdy prędzej czy później zaczyna korzystać z kuchni.
Coraz częściej fantazjuję więc o kotlecie, bułkach z białym serem i pomidorami, ulubionym musli i mlecznej czekoladzie. Muszę się bowiem przyznać, że przez pół roku w Gdańsku uzależniłam się od czekolady. Tutaj niestety jest jej jak na lekarstwo, a ceny prawdziwej są wysokie. Chińskie słodycze bywają natomiast zdradzieckie, ponieważ zauważyłam całkowicie niezrozumiałą dla mnie miłość do smaku czerwonej fasoli, który można spotkać nawet w lodach i ciastkach, więc nigdy nie jesteś bezpieczny.
Dlatego też z całą miłością do chińskiej kuchni, która uświadomiła mi, że wcześniej nie miałam pojęcia o ostrości, makaron można jeść na śniadanie, a jajka gotować w herbacie, ale zdecydowanie tęsknię za obiadem w domu.

Dorosłe dzieci

Ciężko pisać mi o zachowaniach Chińczyków, które zaobserwowałam, ponieważ wiąże się to z krzywdzącymi uogólnieniami, ale w inny sposób nie dam rady przedstawić wielu zjawisk, z którymi spotykam się każdego dnia, a o których warto wspomnieć.

 

Chińczycy dziwią się wszystkiemu, co jest odmienne, niestandardowe i nie boją się pokazać swojego zaskoczenia. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać ich prostolinijność i to, jak bardzo są ciekawscy. Nikt bowiem nie wstydzi się wytknąć palcem moją białą skórę, otwarcie obserwować mnie na ulicy czy wręcz podejść i zapytać się o wspólne zdjęcie. Są niezwykle bezpośredni i nigdy mi to nie przeszkadzało, dopóki ktoś nie próbował robić zdjęć z zaskoczenia, gdy wspinam się po górach, wyglądem przypominając już bardziej wycieńczonego buraka.

Szczerość z ich strony przekłada się także na zaskakująco duże ilości komplementów, które padają pod naszym adresem, co oczywiście jest niezwykle miłe, ale przede wszystkim krępujące, zwłaszcza, gdy mam świadomość, że aktualnie jestem ubranym w piżamę, niewyspanym cieniem bez makijażu. Największą radość sprawiają jednak odwzajemnione w pośpiechu uśmiechy i małe gesty. Właściciel jednej z naszych ulubionych restauracji nawet nie próbuje nas zatrzymywać, gdy zapomnimy zapłacić za jedzenie, ponieważ wierzy w naszą uczciwość i wie, że zapłacimy następnym razem.
Chińczycy są głośni, hałaśliwi i nie przejmują się tym, co inni mogą pomyśleć o ich zachowaniu. Śpiewają i śmieją się, kiedy maja na to ochotę. Wyzbyli się wstydu, którego niewolnikami staje się wielu dorosłych ludzi. Tańczenie na placu przed ogromnym centrum handlowym czy uczestniczenie w różnego rodzaju grach i zabawach w miejscach publicznych, nie stanowi dla nich problemu.

Niestety są także skrajnie niechlujni, a sposób, w jaki jedzą, wciąż mnie obrzydza. Rozrzucane na wszystkie strony resztki, mlaskanie i mówienie z pełnymi ustami, to nieodłączna część spożywania posiłku. Plucie i charkanie w każdym możliwym momencie swojego życia, zaliczam do najbardziej inwazyjnych przejawów ich obecności. 
Chińczycy śmiecą na potęgę, dlatego, jak już wspominałam we wcześniejszym poście, wieczorne spacery wzbogacone są o lawirowanie pomiędzy stertami odpadków, usuwanych dopiero nocą.

Moje ulubione zjawisko to sprzedawcy i pracownicy ksero, którzy nie przejmując się niczym i mając na względzie własną wygodę, biegają w papciach cały dzień i tak też obsługują klientów. Zdecydowanie wygrywają jednak Chińczycy, którzy są w stanie zasnąć w każdych warunkach, a nawet przygotować sobie posłanie na środku ulicy i jak gdyby nigdy nic, ubierać skarpetki szykując się do snu. 




Ach, i zapomniałabym o znienawidzonym przeze mnie, masowo spotykanym obnoszeniu się z nagością. Zaobserwowane u mężczyzn w różnym wieku, ale z największym upodobaniem ze swoimi brzuchami paradują panowie po czterdziestce o niekoniecznie modelowych sylwetkach. Podwijają oni bowiem z wielką namiętnością koszulki, by przewietrzyć ciało i przy okazji naruszyć mój spokój ducha.

Dziękuję bardzo Marii Sztuce za udostępnienie zdjęcia z papciami;p

花山, czyli jak prawie zginęłam za 90 yuanów

Wyprawa w góry chodziła za nami już od kilku tygodni i odkładana była za każdym razem z powodu nieodpowiedniej pogody. W Xi'anie panuje bowiem pewna zależność - przez cały tydzień mamy upał nie pozwalający spać, natomiast gdy tylko w kościach zaczynamy czuć weekend, pojawia się deszcz.
Hua Shan to góra leżąca w odległości około 100 kilometrów od Xi'anu, a jeden ze szlaków prowadzących na szczyt, nazywany jest "najtrudniejszym szlakiem turystycznym na świecie". Mimo że, zdawałam sobie sprawę, jaką sławą cieszy się to miejsce, nie miałam pełnej świadomości, na co się porywam. Kondycja z czasów, kiedy trenowałam taniec, dawno już umarła śmiercią naturalną, ale niestety nie wiedziałam, że odezwie się to aż tak boleśnie.
                 
Przede wszystkim należy nadmienić w tym miejscu, że wspinanie się po górach to jedno, wspinanie się po górach po setkach stromych schodów to drugie, a zupełnie inną kwestią jest robienie tego ze świadomością, że tylko zaciśnięte na zardzewiałym łańcuchu dłonie chronią przed upadkiem, pod Tobą rozciąga się przepaść, a kilka stopni wyżej znajdują się dziesiątki irytujących Chińczyków. Po jakimś czasie czułam więc już tylko ból w kolanach i udach, a niesamowite Chinki w sandałach i spódnicach wciąż niewzruszenie parły naprzód. Kontrast pomiędzy poziomem trudności wspinaczki, a nieprzygotowaniem Chińczyków, ubranych jak na spacer, którzy taszcząc worki z jedzeniem, robili nam zdjęcia, był wręcz absurdalny.




Trzeba przyznać jednak, że wraz z każdym pokonanym stopniem, widok stawał się coraz bardziej magiczny. Skłamałabym oczywiście mówiąc, że rozkoszowałam się tą sytuacją i chłonęłam piękno natury oraz możliwość obcowania z nią. Myślałam raczej o tym, że umrę po kolejnym pokonanym metrze, jestem czerwona jak burak i mam dość obserwujących mnie ludzi. Dopiero gdy zmęczenie stało się tak ogromne, że nie byłam w stanie myśleć, zaczęłam rozkoszować się przestrzenią. To niesamowite, jak po kilku miesiącach spędzonych w siedmiomilionowym mieście, człowiekowi zaczyna brakować miejsca, a przede wszystkim tlenu. Rzeczywiście możliwość odetchnięcia i zaczerpnięcia świeżego powietrza nieskażonego wszechobecnym smogiem, warta była wysiłku.





Drogę na szczyt pokonałyśmy pieszo, ale powrotną już w kolejce linowej, po czym złapałyśmy autobus, a nawet dwa i dałyśmy się naciągnąć na prawie cztery razy wyższą cenę. Na HuaShan dotarłyśmy bowiem za 22 yuany, niestety kolejka wywiozła nas na koniec świata, więc żeby dostać się do miejsca, z którego startowałyśmy, trzeba było zapłacić 40 yuanów. Do tego w połowie drogi zatrzymaliśmy się przed kolejnym, podstawionym specjalnie autobusem, jadącym prosto do Xi'anu i zostaliśmy prawie postawieni przed faktem dokonanym zapłaty kolejnych 40 yuanów. Tak robi się biznes w Chinach. Mimo, że nie jesteśmy niedoświadczonymi turystami i znamy język na takim poziomie, by zrozumieć co się do nas mówi, czy potargować się, nie da się uniknąć takich sytuacji.


środa, 4 czerwca 2014

Wianek na głowę i za ojczyznę

Prawie czterdziestostopniowy upał, setki Chińczyków robiących sobie z nami zdjęcia i pozytywna energia, której już dawno nie czułam.Tak w skrócie mogłabym opisać pierwszy dzień kultury na Xidian University. Przede wszystkim nie wiedziałam czego spodziewać się po takim wydarzeniu, ale zaangażowanie nauczycieli pokazało, jak wiele od nas oczekują i jak poważnie do tego podchodzą. Nasze wizje były jak zwykle ogromne, zderzenie z rzeczywistością bolesne, ale efekt końcowy i tak mile zaskakujący.




Każdej grupie reprezentującej dany kraj przydzielono kilku pomocników, którzy dbali o bezpieczeństwo, dostarczali jedzenie i przede wszystkim pomagali w ogarnięciu tłumu zainteresowanych. Sama nie wiem, jak to się stało (chociaż winę zrzucam na "słowiańskość" bijącą z naszego stanowiska), ale pod koniec dnia miałyśmy już dziesięciu asystentów, kiedy przy naszych znajomych kręciło się jedynie dwóch.
Oczywiście każdy kraj miał swojego opiekuna-nauczyciela, który już wiele tygodni wcześniej pomagał w realizacji wizji i pomysłów. Dzięki temu nasze stanowisko przybrane było we flagi i zdjęcia polskich krajobrazów, na głowach miałyśmy wianki z prawdziwych kwiatów oraz przygotowałyśmy koszulki ze zdjęciami znanych Polaków i chińskimi tłumaczeniami ich nazwisk.
 

 

Zagraniczni studenci naszej uczelni zaprezentowali ponad trzydzieści krajów, wtajemniczając gości w różnego rodzaju zwyczaje, częstując jedzeniem, występując na scenie i pozując do zdjęć w tradycyjnych strojach. Jak się okazało, to wspólne pozowanie stanowiło najważniejszy punkt programu. Wszyscy wiemy bowiem, jak funkcjonują w dzisiejszych czasach portale społecznościowe i każdy ma ochotę pochwalić się zdjęciem z Europejczykiem na WeChatcie (rodzaj chińskiego facebooka). Dlatego też przy stanowisku chłopaków z Francji oraz naszym, znajdował się zawsze największy tłum zaaferowanych Chińczyków. Początkowo nie byłam pewna, jak ustosunkować się do tej sytuacji, ale pięć minut później odnalazłam siebie pozującą na "ściance" razem z dziewczynami i rozdającą podpisy. To niesamowite, że jedynie biała twarz, o której nigdy nie myślałam w takich kategoriach i wianek na głowie, spowodowały, że stałyśmy się atrakcją dnia. Gdziekolwiek się nie ruszyłyśmy, za nami pojawiali się Chińczycy z prośbami o zdjęcia. Po kilku godzinach upału każda miała już serdecznie dość, ale wciąż pozowała z przyklejonym uśmiechem i odpowiadała łamanym chińskim na pytania.Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego, dlatego cała sytuacja wydawała się być tak fascynująca i zabawna zarazem.

Występ publiczny, do którego przygotowywałyśmy się intensywnie od jakiegoś czasu, stanowił jeden z ważniejszych punktów programu. Wbrew pozorom wykonana przy akompaniamencie naszego przyjaciela z Kenii - Bena, tradycyjna polska pieśń "Hej Sokoły" o kozakach, miłości do Ukrainy, pięknych dziewczętach i alkoholu, nie wypadła tak blado przy tradycyjnych tańcach z Somalii czy pokazach sztuk walki. Myślę, że najlepiej bawiłyśmy się my same i patrząc na to z dystansem, stwierdzam, że pozytywna energia po raz kolejny uratowała całą sytuację.
 

Dziękuję bardzo Xidian University za udostępnienie kilku zdjęć, które umieściłam w tym poście.