niedziela, 15 czerwca 2014

花山, czyli jak prawie zginęłam za 90 yuanów

Wyprawa w góry chodziła za nami już od kilku tygodni i odkładana była za każdym razem z powodu nieodpowiedniej pogody. W Xi'anie panuje bowiem pewna zależność - przez cały tydzień mamy upał nie pozwalający spać, natomiast gdy tylko w kościach zaczynamy czuć weekend, pojawia się deszcz.
Hua Shan to góra leżąca w odległości około 100 kilometrów od Xi'anu, a jeden ze szlaków prowadzących na szczyt, nazywany jest "najtrudniejszym szlakiem turystycznym na świecie". Mimo że, zdawałam sobie sprawę, jaką sławą cieszy się to miejsce, nie miałam pełnej świadomości, na co się porywam. Kondycja z czasów, kiedy trenowałam taniec, dawno już umarła śmiercią naturalną, ale niestety nie wiedziałam, że odezwie się to aż tak boleśnie.
                 
Przede wszystkim należy nadmienić w tym miejscu, że wspinanie się po górach to jedno, wspinanie się po górach po setkach stromych schodów to drugie, a zupełnie inną kwestią jest robienie tego ze świadomością, że tylko zaciśnięte na zardzewiałym łańcuchu dłonie chronią przed upadkiem, pod Tobą rozciąga się przepaść, a kilka stopni wyżej znajdują się dziesiątki irytujących Chińczyków. Po jakimś czasie czułam więc już tylko ból w kolanach i udach, a niesamowite Chinki w sandałach i spódnicach wciąż niewzruszenie parły naprzód. Kontrast pomiędzy poziomem trudności wspinaczki, a nieprzygotowaniem Chińczyków, ubranych jak na spacer, którzy taszcząc worki z jedzeniem, robili nam zdjęcia, był wręcz absurdalny.




Trzeba przyznać jednak, że wraz z każdym pokonanym stopniem, widok stawał się coraz bardziej magiczny. Skłamałabym oczywiście mówiąc, że rozkoszowałam się tą sytuacją i chłonęłam piękno natury oraz możliwość obcowania z nią. Myślałam raczej o tym, że umrę po kolejnym pokonanym metrze, jestem czerwona jak burak i mam dość obserwujących mnie ludzi. Dopiero gdy zmęczenie stało się tak ogromne, że nie byłam w stanie myśleć, zaczęłam rozkoszować się przestrzenią. To niesamowite, jak po kilku miesiącach spędzonych w siedmiomilionowym mieście, człowiekowi zaczyna brakować miejsca, a przede wszystkim tlenu. Rzeczywiście możliwość odetchnięcia i zaczerpnięcia świeżego powietrza nieskażonego wszechobecnym smogiem, warta była wysiłku.





Drogę na szczyt pokonałyśmy pieszo, ale powrotną już w kolejce linowej, po czym złapałyśmy autobus, a nawet dwa i dałyśmy się naciągnąć na prawie cztery razy wyższą cenę. Na HuaShan dotarłyśmy bowiem za 22 yuany, niestety kolejka wywiozła nas na koniec świata, więc żeby dostać się do miejsca, z którego startowałyśmy, trzeba było zapłacić 40 yuanów. Do tego w połowie drogi zatrzymaliśmy się przed kolejnym, podstawionym specjalnie autobusem, jadącym prosto do Xi'anu i zostaliśmy prawie postawieni przed faktem dokonanym zapłaty kolejnych 40 yuanów. Tak robi się biznes w Chinach. Mimo, że nie jesteśmy niedoświadczonymi turystami i znamy język na takim poziomie, by zrozumieć co się do nas mówi, czy potargować się, nie da się uniknąć takich sytuacji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz