poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ostatnie tchnienie skorpiona



Myślałam, że chińska ulica bardziej mnie już nie zaskoczy, dopóki nie odkryłam, że możemy wyjść ze sklepu Prady z nową torebką i lawirując pomiędzy pekińskimi "charkami" od razu kupić szarańcze bądź pająki na patyku w ramach przekąski. Zaskakujące jak te diametralnie różne światy funkcjonują ze sobą tutaj w harmonii i dopełniają się.
王府井 (Wangfujing) jest jedną z głównych ulic handlowych w Pekinie odwiedzaną głównie ze względu na centra handlowe, ale także najpopularniejszy w tym mieście "Donghuamen Snack Night Market", na który trafiłam przypadkiem podczas niedzielnego zwiedzania.
Najpierw udało mi się jednak odkryć niesamowitą uliczkę, która od razu nasunęła skojarzenie z 回民街 (HuiMin Jie)-Muslim Street, jedną z ciekawszych atrakcji Xi'anu, ulicą pełną dobrego jedzenia, odgłosów siekania orzechów, niesamowitych zapachów oraz kolorów (zamieszczam link do muzyki, która stanowi nieodłączną część tego miejsca- https://www.youtube.com/watch?v=2SdoGQPreK4
 









Zamieszkana przez mniejszość etniczną Hui czyli "muzułmanów w Chinach" cechuje się nieco inną atmosferą i oferowanym jedzeniem niż chińska ulica. W Pekinie znalazłam niektóre z xi'ańskich przysmaków, ale przede wszystkim mnóstwo egzotycznych "przekąsek". Miejsce idealne dla wszelkiego rodzaju wycieczek i turystów, którzy od razu poczują potrzebę skosztowania pająka, węża bądź konika morskiego, w końcu ilu znajomych może się tym pochwalić (skorpiony nabite na patyki jeszcze się ruszają!). Ja niestety nie dałam się skusić, chociaż nie mówię nie, może kiedyś w jakimś szale zjem rozgwiazdę.





 







Odkryłam także 生煎包 (Shengjianbao) czyli rodzaj smażonych bułeczek zwanych 包子 (Baozi), które są specjałem szanghajskiej kuchni (tam też pierwszy raz je jadłam). W środku "bułeczki" znajduje się mięso wieprzowe oraz specjalny rodzaj żelatyny, która topi się podczas smażenia i przeistacza się w "zupę". W efekcie otrzymujemy chrupiący spód, mięsny środek wraz z wylewającą się przy każdym gryzie aromatyczną "zupą", a wszystko to posypane sezamem i zieloną cebulą. Pycha.







Smakoszom polecam  banany w panierce (smażone w głębokim oleju może nie powinny stanowić elementu zdrowej diety, ale smak jest grzechu wart), owoce w cukrze na patyku, pieczone kasztany i wszelkie wariacje na temat chińskich pierożków.

 

  
 





Co prawda Pekin rozczarował mnie jakością serwowanego makaronu (prowincja Shaanxi jednak nie bez powodu jest mekką dla fanów makaronu), ale pozwolił także odkryć nowe smaki. Aż wstydzę się przyznać do mojej monotonnej diety opartej na specjałach stołówki uniwersyteckiej, kiedy tyle oferuje mi pekińska ulica.




wtorek, 2 grudnia 2014

Chiny na torach


16 listopada

      W ciągu ostatnich dwóch i pół miesiąca podróżowałam pociągiem piąć razy, co łącznie zajęło mi trzydzieści sześć godzin. Jako kandydat na sinologa, ale przede wszystkim student o ograniczonych środkach zakosztowałam nie tylko drogiego 高铁, ale przede wszystkim na wskroś przesiąkniętego chińskością wolniejszego pociągu.

Kiedy piszę tę notkę jestem w drodze z Xi'anu do Pekinu. Jest pierwsza w nocy, a z dwunasta i pół godzinnej podróży pozostało mi jeszcze pięć długich godzin. Niby jest cicho, ale jednak coś się dzieje. Chińczycy jedzą. Jest to zjawisko o tyle niesamowite, że panuje tu jedna zasada- do pociągu zabieramy tyle prowiantu, ile w jakichkolwiek innych warunkach, nie zjedlibyśmy przez tydzień. Dlatego tez w workach, siatkach czy nawet koszach, wnosimy jedzenie. Królują oczywiście zupki chińskie (wersja na bardzo bogato, a dodatkowo możemy jeszcze wrzucić do środka parówki, precelki czy co tam akurat mamy pod ręką), do tego słonecznik, niełuskany, dlatego co jakiś czas z innej części wagonu dochodzi do mnie charakterystyczny dźwięk obierania go zębami. Różnego rodzaju zupy z czerwonej fasoli i wyroby cukiernicze także mile widziane. Dodatkowo w każdym wagonie znajduje się kran, z którego nalewamy wrzątek, niezbędny oczywiście do zalania setek zupek i herbat, ale większość pije go tak po prostu. Nie wyobrażam sobie by udogodnienie to znalazło zastosowanie w pociągach na zachodzie, gdzie odszkodowania są zawsze wielkim problemem, a przecież noszenie wrzątku w przepełnionym po brzegi pociągu może mieć skutki tragiczne. Tutaj jednak nie słyszałam jeszcze o żadnym wypadku.



Co około godzinę pojawia się wózek z jedzeniem ratujący życie wszystkim, którym skończyły się zapasy oraz obsługa sprzątająca wagony, abyśmy mieli wystarczająco miejsca na kolejne opakowania po zupkach.


     Mimo że, po dwunastu godzinach jazdy mam już serdecznie dość wszystkiego, to staram się nie narzekać. Mam tutaj przecież przed sobą prawdziwe Chiny na wyciągnięcie ręki, zbiór ludzi z różnych klas, miast i prowincji, którzy jednak, tak samo jak ja, nie mogą znaleźć odpowiedniej pozycji do spania na twardych siedzeniach.
     高铁 czyli szybki pociąg wnętrzem przypomina samolot. Luksusowo, przestronnie, wygodnie i nikt tu nie je! Tą samą odległość pokonuję w 4.5 zamiast 12,5 godziny. Także tutaj jestem jedynym bądź najwyżej jednym z kilku obcokrajowców na cały pociąg, więc zwracam na siebie uwagę, zawsze mogę liczyć na jakiś przyjazny uśmiech, albo nawet niezobowiązującą konwersację. Cena za tą wygodę jest jednak zdecydowanie wyższa. Za 4,5 godzinny pociąg płacę bowiem około 550yunaów (340zł), kiedy 12,5 godzinny kosztuje 140yuanów (80zł), ale należy wziąć pod uwagę, że jest to około 1100km pomiędzy Pekinem, a Xi'anem (Katowice-Gdańsk-ok. 550km dla porównania).


       Oczywiście tak, jak wszędzie w Chinach obowiązuje nas podwójne prześwietlenie bagaży i wielokrotne sprawdzenie biletów. Potem ustawiamy się w specjalnej kolejce czekając na otwarcie bramek. Wszystko jest wyliczone co do minuty, dlatego pociągi w Chinach nigdy nie mają spóźnień.

24 listopada

         Po ponad trzydziestu godzinach spędzonych w pociągu do i z Szanghaju nasunęło mi się kilka myśli, dlatego dodaję do posta nowe spostrzeżenia.

Po raz pierwszy spotkałam się bowiem ze sprzedażą (nie jedzenia) prowadzoną w pociągu. Po pewnym czasie od wyjazdu ze stacji w naszym wagonie pojawił się mężczyzna, który przez następne kilka minut zachęcał do zakupu książek o historii kolei chińskiej bądź kiczowatych, trójwymiarowych obrazków, na które nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nie to, że wszyscy osiągnęli punkt skrajnego znudzenia (słyszałam także o sprzedaży pasków, na których podwieszano się nad pasażerami w celu demonstracji wytrzymałości).
To, co najbardziej mnie jednak zdziwiło, to możliwość kupienia biletu bez miejsca siedzącego, który kosztuje dokładnie tyle samo, co twarde siedzenie. Podziwiam ludzi, którzy decydują się na dwanaście godzin podróży w pozycji stojącej. Oczywiście przed wejściem do pociągu można kupić małe krzesełko, ale siedzenie w wąskim przejściu i ustępowanie miejsca każdej osobie pędzącej, by zalać kolejną zupkę, jest jeszcze bardziej męczące. Z drugiej jednak strony nie ważne jak, ważne, że do celu. Myślę, że w akcie desperacji zdecydowałabym się jednak na tak skrajne posunięcie.
Podróż prawdziwym chińskim pociągiem to jednak niesamowite przeżycie, które powinno widnieć na liście "rzeczy do zrobienia w Chinach" obok zwiedzenia Chińskiego muru czy zjedzenia kaczki po pekińsku.