sobota, 26 kwietnia 2014

Makaronu daj mi luby

W związku z tym, że poprzedni post utrzymany był w charakterze raczej negatywnym, kolejny postanowiłam poświęcić kwestii bezsprzecznie pozytywnej, czyli jedzeniu, a dokładniej mówiąc makaronowi. Wbrew powszechnej opinii, według której to Włochy są ojczyzną makaronu, to właśnie w Chinach zajadano się nim już wcześniej.
Jako zagorzała pastafarianka, co prawda nie należąca oficjalnie do Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, lecz praktykująca i wdrażająca    w życie złote zasady tej religii, do makaronowego nieba trafiłam przypadkiem. Xi'an należy bowiem do prowincji Shaanxi, która słynie na całe Chiny z różnorodności przygotowywanego tutaj „面条".


Sam proces wyrabiania makaronu jest niezwykle interesujący, dlatego tak lubię jadać w miejscach, gdzie powstaje on na moich oczach. Opanowana do perfekcji technika i zręczność robią wrażenie. W celu rozciągnięcia ciasta uderza się nim o stół, co powoduje powstanie charakterystycznego dźwięku „biang”, stąd tez wywodzi się nazwa. Następnie zręcznymi ruchami rąk, zwijane jest ono w warkocze, z których stopniowo wyodrębniają się nitki makaronu. Są one jednak o wiele grubsze niż te, do których przywykłam w domu.

Nie myślałam, że kiedykolwiek wypowiem te słowa, ale makaron może się znudzić, a tęsknota za schabowym przerodzić w obsesję. Chiny oferują mnóstwo różnorodnych potraw, jednak w większości przypadków bazę stanowi ryż bądź makaron, więc po dwóch miesiącach pobytu w Xi'anie przechodzę kryzys i wróciłam do diety opartej na kawie, ananasach i pseudochlebie. Oczywiście z bólem muszę także przyznać, że makaron koi duszę, ale nie uzdrawia ciała, zwłaszcza w połączeniu z tłustym sosem, czego nie dopuszczałam do swojej świadomości przez lata. Jedyną potrawą, bez której nie wyobrażam już sobie życia jest 
西红柿鸡蛋面 czyli makaron (bądź ryż)z jajecznicą, pomidorami i zieloną papryką. Idealne połączenie smaków i soczyste kolory sprawiają, że szczęście nabiera nowego wymiaru.


Warto również nadmienić, że ceny za takie makaronowe dania i nie tylko są zadziwiająco niskie, a koszty żywienia w Chinach to jedna z kwestii, która najbardziej mnie zaskoczyła. Wpływ na to ma na pewno fakt, że Xi'an nie jest jednym z największych miast, więc też ceny bardzo różnią się od tych, które spotkamy na przykład w Pekinie. Moje ulubione 西红柿鸡蛋面 kosztuje 10 yuanów, czyli 5 złotych. Za taka kwotę jestem w stanie zjeść porządny obiad na ulicy przylegającej do campusu, natomiast uniwersytecka stołówka oferuje dania za jej połowę. Oczywiście wykwintniejsze restauracje to inne ceny, lecz wciąż są one śmiesznie niskie w porównaniu do tych choćby polskich.

 

Spożywanie makaronu pałeczkami jest jednak sztuką, chociaż konkurencję na stopień trudności bezsprzecznie wygrywa rozmoczony ryż. Pierwsza i najważniejsza zasada to pozbycie się wstydu, ponieważ jedząc pałeczkami człowiek nie wygląda pięknie, zwłaszcza, gdy posiada się tak małe doświadczenie. Dziwnie nachylona nad miską sylwetka i niezgrabne ruchy z czasem przeradzają się w szybsze i bardziej skoordynowane, a panowanie nad nabieranym jedzeniem nie jest już niemożliwością. W końcu wszystko jest kwestią praktyki. Pamiętam jednak bardzo miłe sytuacje, gdy to właściciele restauracji bądź kelnerzy widząc, jak sobie nie radzimy, podawali nam z uśmiechem politowania jedyne widelce, jakie mieli na zapleczu.


Mimo moich trudnych relacji z makaronem w ciągu ostatnich dni, nie potrafiłabym wykreślić go z jadłospisu, więc jeżeli rzeczywiście podzielimy ludzi na tych lubiących ryż, bądź preferujących makaron, to moja pozycja jest już z góry określona.

środa, 16 kwietnia 2014

Sztuka charkania, czyli wszystko co mnie w Chinach obrzydza


O tym, jak w Chinach jest brudno, przekonałam się już podczas pierwszej podróży z lotniska na campus, a każdy kolejny dzień tylko potwierdzał to spostrzeżenie. Chińczycy nie dbają o czystość. Przestrzeń publiczna, ze szczególnym uwzględnieniem mniejszych uliczek tętniących własnym, intensywnym życiem, pokryta jest brudem, którego obecności nie możemy usprawiedliwiać jedynie smogiem osiadającym na wszystkim. Wieczorne spacery to, oprócz czerpania przyjemności z obserwacji fascynującej chińskiej ulicy, także lawirowanie pomiędzy stertami śmieci i resztkami jedzenia. Oczywiście jest to przypadłość charakterystyczna głównie dla bocznych uliczek, pełnych małych restauracji i stoisk z jedzeniem, ale charkających przedstawicieli narodu chińskiego możemy już spotkać wszędzie. Tutaj także w pewnym stopniu winą obarczamy smog, który bardzo niekorzystnie wpływa na drogi oddechowe, ale osobiście chyba nigdy nie przyzwyczaję się do dźwięku zbierania w ustach śliny i innych wydzielin, by po chwili wypluć je z rozmachem na chodnik. Po pewnym czasie udało mi się nauczyć ignorować latające wokół mnie charki, zaliczając je po prostu do barwnego krajobrazu chińskiej ulicy, jednak nieprzyjemny dźwięk temu towarzyszący, wciąż obrzydza.





Przed wylotem z Polski ostrzegana byłam oczywiście o niebezpieczeństwach wynikających z żywienia się w małych restauracyjkach serwujących typowo chińskie przysmaki oraz próbowania jedzenia prosto z ulicznych straganów, jednak zaszczepiona na wszelkie możliwe choroby świata, nie mogłam przegapić przyjemności odkrywania. Teraz nie wyobrażam sobie żywienia się gdziekolwiek indziej, ponieważ jedzenie na ulicy jest nie tylko różnorodne i przepyszne, ale także nieprzyzwoicie tanie w porównaniu do polskich cen.













Oczywiście początkowe obawy nie były nieuzasadnione, ponieważ wychowana w europejskim podejściu do higieny jedzenia przeżyłam szok, gdy sprzedawca pierwszy raz podał mi ananasa na patyku, obranego i obmacanego brudnymi rękami, którymi pięć minut wcześniej skrobał gigantycznego bambusa. Kolejne zaskoczenie to sposób wydawania jedzenia na wynos, które wrzuca się po prostu do jednorazowych reklamówek, dlatego przemierzanie miasta z siatką pełną chlupoczącej zupy, to także nieodłączny element krajobrazu chińskiego miasta.



 Pojęcie czystości okazało się względne i jakże różne od tego, do którego przywykłam w Polsce. Kiedy w Europie problemem staje się brak osobnego zlewu do mycia warzyw, tutaj nikt nie przejmuje się podstawowymi zasadami higieny i BHP. Warunki w jakich jedzenie jest przygotowywane oraz czystość wnętrz pozostawia wiele do życzenia, jednak to także problem jedynie pierwszych dni pobytu w Chinach. Podobnie jak niechlujny sposób, w jaki Chińczycy spożywają posiłki. Rozrzucanie kawałków na stół i podłogę oraz nieciekawe odgłosy towarzyszące jedzeniu makaronu pałeczkami spotykają się z powszechną akceptacją.

 



Wszystko zależy jednak od nastawienia, a przede wszystkim przyzwyczajenia do pewnych zachowań i zrozumienia ich uwarunkowań kulturalnych. Zupa w siatce i resztki posiłku, w które znowu wdepnęłam stały się codziennością, niestety latające charki mogą zapomnieć o akceptacji z mojej strony.