W związku z tym, że poprzedni post utrzymany był w charakterze raczej negatywnym, kolejny postanowiłam poświęcić kwestii bezsprzecznie pozytywnej, czyli jedzeniu, a dokładniej mówiąc makaronowi. Wbrew powszechnej opinii, według której to Włochy są ojczyzną makaronu, to właśnie w Chinach zajadano się nim już wcześniej.
Jako zagorzała pastafarianka, co prawda nie należąca oficjalnie do Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, lecz praktykująca i wdrażająca w życie złote zasady tej religii, do makaronowego nieba trafiłam przypadkiem. Xi'an należy bowiem do prowincji Shaanxi, która słynie na całe Chiny z różnorodności przygotowywanego tutaj „面条".
Sam proces wyrabiania makaronu jest niezwykle interesujący, dlatego tak lubię jadać w miejscach, gdzie powstaje on na moich oczach. Opanowana do perfekcji technika i zręczność robią wrażenie. W celu rozciągnięcia ciasta uderza się nim o stół, co powoduje powstanie charakterystycznego dźwięku „biang”, stąd tez wywodzi się nazwa. Następnie zręcznymi ruchami rąk, zwijane jest ono w warkocze, z których stopniowo wyodrębniają się nitki makaronu. Są one jednak o wiele grubsze niż te, do których przywykłam w domu.
Nie myślałam, że kiedykolwiek wypowiem te słowa, ale makaron może się znudzić, a tęsknota za schabowym przerodzić w obsesję. Chiny oferują mnóstwo różnorodnych potraw, jednak w większości przypadków bazę stanowi ryż bądź makaron, więc po dwóch miesiącach pobytu w Xi'anie przechodzę kryzys i wróciłam do diety opartej na kawie, ananasach i pseudochlebie. Oczywiście z bólem muszę także przyznać, że makaron koi duszę, ale nie uzdrawia ciała, zwłaszcza w połączeniu z tłustym sosem, czego nie dopuszczałam do swojej świadomości przez lata. Jedyną potrawą, bez której nie wyobrażam już sobie życia jest 西红柿鸡蛋面 czyli makaron (bądź ryż)z jajecznicą, pomidorami i zieloną papryką. Idealne połączenie smaków i soczyste kolory sprawiają, że szczęście nabiera nowego wymiaru.
Warto również nadmienić, że ceny za takie makaronowe dania i nie tylko są zadziwiająco niskie, a koszty żywienia w Chinach to jedna z kwestii, która najbardziej mnie zaskoczyła. Wpływ na to ma na pewno fakt, że Xi'an nie jest jednym z największych miast, więc też ceny bardzo różnią się od tych, które spotkamy na przykład w Pekinie. Moje ulubione 西红柿鸡蛋面 kosztuje 10 yuanów, czyli 5 złotych. Za taka kwotę jestem w stanie zjeść porządny obiad na ulicy przylegającej do campusu, natomiast uniwersytecka stołówka oferuje dania za jej połowę. Oczywiście wykwintniejsze restauracje to inne ceny, lecz wciąż są one śmiesznie niskie w porównaniu do tych choćby polskich.
Mimo moich trudnych relacji z makaronem w ciągu ostatnich dni, nie potrafiłabym wykreślić go z jadłospisu, więc jeżeli rzeczywiście podzielimy ludzi na tych lubiących ryż, bądź preferujących makaron, to moja pozycja jest już z góry określona.